Na ostatnich w tym roku zawodach, rozegranych na naszym stawie ryby chyba zaspały, bo zaczęły brać dopiero w czwartej godzinie wędkowania, a więc około południa!
No chyba, że to my rozpoczęliśmy łowienie za wcześnie, ale ósma trzydzieści to przecież nawet o tej porze roku dawno po świcie, więc może faktycznie zwalmy winę na ryby…
Troszkę szkoda, bo choć siedziało się nad wodą naprawdę przyjemnie, to zważywszy na wcześniejsze sportowe doznania znad naszego stawu mogło być dużo przyjemniej. Tak więc pierwsze trzy godziny to trochę drobiazgu, kilka nie wielkich leszczy i kilka linów. Ostatnia godzina, a właściwie czterdzieści minut, to już konkretne karpie, karasie i kilka ryb zerwanych, o których przynależności gatunkowej można tylko domniemywać. I tak najlepiej z sezonem pożegnał się Zdzisław Śmietana wyprzedzając między innymi dwóch Staszków: Kantora i Dziedzinę. Statuetka za największą rybę powędrowała do tryumfatora zawodów.