Gdzie te karasie? U Kamila w siatce! Ale po kolei…
Z rozegranymi w ostatnią niedzielę zawodami wiązaliśmy spore nadzieje, a przynajmniej liczyliśmy na to, że połowimy co najmniej przyzwoicie. Powody do optymizmu byłyby, wszak jeszcze w piątek ryba brała wyśmienicie. Potwierdzali to niektórzy z uczestników zawodów, a zarazem stali bywalcy Ludźmierza, w tym Adam Kaczmarczyk czy Piotrek Gruszka. Tymczasem już po godzinie od zarzucenia wędek (grunciarze zaczęli nieco wcześniej niż łowiący na brzegu południowym spławikowcy) nastroje zaczęły być bardziej pesymistyczne, gdyż widać było, że ryba po prostu nie bierze. W miarę, jak czas mijał coraz więcej osób z zestawów karpiowych przerzucało się na płociowe, by chociaż zaliczyć jakąkolwiek rybę. I tak od czasu do czasu wyciągano pojedyncze płoteczki i raz po raz zastanawiano się gdzie te karasie. Niestety w dwóch przypadkach delikatne łowienie się zemściło, gdyż walkę wygrała konkretna ryba urywając mikro haczyki zawiązane na cieniutkich przyponach. Pechowcem był między innymi Piotrek Gruszka, a jego głośne „gratulacje” skierowane w kierunku zwycięskiego i na prawdę sporego karasia słychać było na drugim brzegu. By dopełnić obrazu można dodać, że spośród osiemnastu grunciarzy aż połowa nie złowiła nic.
Spławikowcy w liczbie piętnastu choć też się nie napracowali mieli jednak o tyle lepiej, że coś tam im dzióbało. Małe płotki, raz po raz jakiś leszczyk albo linek. W miarę przyzwoity wynik drobiazgiem – prawie trzy kilogramy – osiągnął jedynie Piotrek Łukaszczyk. Zera niestety też się przytrafiły i to tak doświadczonym zawodnikom jak Sławek Bryja czy Łukasz Polanowski. Generalnie mizeria, ale na pytanie „gdzie te karasie” można było udzielić bardzo konkretnej odpowiedzi. Otóż one pływały w siatkach Zdziska Klapera, Marka Kolasy i przede wszystkim Kamila Kajdy. Ten pierwszy zakończył zmagania łowiąc niemal dziewięć kilogramów karasi i linów. Jeszcze lepszy był Marek Kolasa łowiąc trzynaście kilo karasi i dwa ładne karpie. Te bardzo dobre wyniki zdeklasował jednak Kamil Kajda umieszczając w siatce dwadzieścia sześć kilogramów dorodnych karasi! Jaka była tajemnica ich sukcesu gdy inni modlili się o płotkę? Cała wspomniana trójka łowiła odległościówką bardzo daleko od brzegu, choć Marek i Zdzisiek zaczęli klasycznie, od tyczki. Za pewne wyniki mieli by lepsze, gdyby przerzucili się na odległościówkę wcześniej. Do tego jak to zwykle na zawodach bywa oprócz nie wątpliwych umiejętności swoje zrobiło losowanie, bo część stawu na której łowiła najlepsza trójka uchodzi za ulubione przez „japońce”.
Poza tym można dodać, że wiało, ale czasami wiało gorzej, było zimno, ale dało się wytrzymać, i brały, ale tylko niektórym, przy czym to ostatnie jest już w naszym hobby chyba normą…